|

Lecz wydaje się bardzo młoda w porównaniu ze starością tego lasu. Spójrz na te brody, wąsiska z mchów, jakie są powłóczyste, jakie bujne! A większość drzew pełna poszarpanych, zeschłych liści, które nie wiadomo czemu nie spadły. Bardzo tu niechlujnie. Trudno sobie wyobrazić sobie wiosenne porządki.
Wreszcie hobbici zobaczyli majaczący przed nimi stromy, czarny stok: znaleźli się u podnóży gór, u zielonych korzeni wyniosłego Methedrasu. Ze swego źródła pod szczytem Rzeka Entów, z pluskiem przeskakując skalne progi, biegła na spotkanie wędrowców. Na prawo od strumienia ciągnęło się wydłużone, trawiaste zbocze, szare w wieczornym zmierzchu. Nie rosły na nim drzewa, nic nie przesłaniało nieba, po którym gwiazdy już płynęły przez czyste jeziora pomiędzy brzegami chmur.
Od bramy Źródlanej Sali skręcił w prawo, przeskoczył strumień i pomaszerował na południe trzymając się podnóży wysokich, stromych wzgórz, z rzadka porosłych drzewami. Wyżej na ich stokach widać było kępy brzóz i jarzębin, a ponad nimi ciemny, pnący się ku szczytom bór świerkowy. Po niejakim czasie Drzewiec spod wzgórz zboczył w gęsty las: tak wysokich, rozłożystych i skupionych w zbitą masę drzew jeszcze hobbici nie widzieli.
Wreszcie stanęli przed zwartą, nieprzeniknioną, jak się zdawało, ścianą zieleni. Tego gatunku drzew nigdzie dotychczas hobbici nie spotkali; nie traciły na zimę listowia, rozgałęziały się tuż nad ziemią, jakby od samych korzeni, i krył je taki gąszcz ciemnych, połyskliwych liści, że wyglądały jak ogromne ostrokrzewy pozbawione cierni; pośród gałązek sterczały sztywne pędy kwiatowe, z nabrzmiałymi, oliwkowymi pąkami.
Drzewiec skręcił w lewo i po kilku zamaszystych krokach dotarł do wąskiego przejścia otwartego w tym olbrzymim żywopłocie. Biegła tędy wydeptana ścieżka, stromo opadająca w dół długim, spadzistym zboczem. Hobbici zorientowali się, że Drzewiec niesie ich w głąb wielkiej kotliny, krągłej jak miska, bardzo szerokiej i zaklęsłej, otoczonej na krawędzi strzelistym, ciemnozielonym murem żywopłotu. Kotlina była wysłana miękką trawą i bezdrzewna, tylko pośrodku, na samym jej dnie, rosły trzy piękne, smukłe, srebrzyste brzozy. Ścieżka, którą obrał Drzewiec, nie była jedyną drogą do tego zakątka; dwie inne widły od zachodu i wschodu.
Entowie maszerowali krokami olbrzymów. Przemierzyli już długi stok spadający na południe i zaczęli się teraz wspinać wciąż pod górę, pod górę, na wysoki zachodni grzbiet. Las został za nimi w dole, coraz rzadziej spotykali rozrzucone kępy brzóz, aż wreszcie wydostali się na stok nagi, gdzie nie rosło nic prócz mizernych sosenek. Słońce skryło się przed nimi za ciemny łańcuch gór.
|





 |



 |
     
|  |
|
|